Dyrektywa transgraniczna: nie jesteśmy gotowi
W tym roku to nie niemieccy pacjenci przyjadą do polskich szpitali, a odwrotnie, polscy do niemieckich. Powód? Kompletne nieprzygotowanie polskiej strony do obsługi niemieckich chętnych – to wnioski z konferencji „Dyrektywa transgraniczna – czy jesteśmy gotowi”, która zakończyła się w Poznaniu.
Dyrektywa obowiązuje od 25 października 2013 roku. Na poznańskiej konferencji spotkali się przedstawicie niemieckich urzędów, płatników i szpitali – z polskimi przedstawicielami szpitali. Tylko szpitali: polskie ministerstwo i NFZ w ostatniej chwili odwołało udział swoich przedstawicieli w wydarzeniu.
Powód? Można się domyślać, że obawa przed krytyką, która mogłaby ich spotkać za opieszałość we wprowadzaniu dyrektywy tran granicznej. Ta opieszałość kosztować nas będzie miliony euro.
NFZ obawia się odpływu polskich pacjentów do RFN. Ale to tylko jedna strona medalu. –Bo przecież tak naprawdę ta dyrektywa to dla nas wielka szansa na przyciągnięcie pacjentów zza granicy, co przyniesie ogromne zyski, znacznie przewyższające ewentualne straty NFZ - mówi Jarosław J. Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali.
Wszystko wskazuje na to, że NFZ „wykracze” swoją czarną wizję dyrektywy. Pacjenci odpłyną. – Szczególnie pod koniec tego roku, gdy zaczną się kończyć kontrakty polskich szpitali. Wtedy niemiecka pomoc będzie z punktu widzenia polskich pacjentów bardzo pożądana – mówi Mieczysław Pasowicz, prezydent Polskiego Stowarzyszenia Dyrektorów Szpitali.
Czy napływ pacjentów z Niemiec zrekompensuje nam poniesione straty? Nie, bo choć niemieccy pacjenci byliby zainteresowani leczeniem w Polsce strona polska na czas nie przygotowała aktów prawnych i zaplecza informatycznego pozwalających na wprowadzenie dyrektywy w życie.
Duża część konferencji poświęcona była niemieckim przygotowaniom do dyrektywy. –Nie jesteśmy w pełni przygotowani, nie mamy na przykład do końca dopiętej strony internetowej dla polskich pacjentów – mówił Marc Schreiner z Niemieckiej Federacji Szpitali.
Wygląda jednak na to, że jego słowa były czystą kurtuazją wobec strony polskiej. Być może Niemcy nie dopięli wszystkiego na ostatni guzik, ale są na tej drodze tak zaawansowani, że postęp jakiego dokonali w porównaniu z naszym brakiem postępu – może jedynie zawstydzać stronę polską. Oni już są gotowi i wykazują znacznie większe zainteresowanie współpracą niż strona polska.
- Udało na się wespół z Polakami z terenów transgranicznych stworzyć ramy prawne dla działań wspólnych zespołów ratunkowych – mówiła Galina Manthei z niemieckiego, federalnego ministerstwa zdrowia. –Wiemy jakie to trudne i spodziewamy, że podobnie długa i trudna droga czeka nas we wspólnym docieraniu się w ramach dyrektywy – komentowała, dodając, że kierunek jasny, współpraca będzie się zacieśniać, choć potrzeba na to lat.
- Uważnie śledziliśmy postępy we współpracy transgranicznej niemieckich i europejskich regionów – mówiła Irene Glinos. Wskazywała na kłopoty, na które natrafiała ta współpraca. –Nie zawsze i nie wszędzie się udawała. Staraliśmy się to przeanalizować i pierwszą naszą konkluzją jest takie ustawianie tej współpracy, by zyski przynosiła obu stronom naraz. Inaczej układ ma mniejsze szanse na wdrożenie – dodawała.
O projekcie współpracy transgranicznej „Telemedizin Pomerania” mówił Rico Grossjohann z Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dzięki projektowi w ramach telemedycyny pacjenci z Meklemburgii współdiagnozowani są przez Pomorski Uniwersytet Medyczny. –Zdaliśmy sobie sprawę, ze strona polska ma większe problemy finansowe, w miarę możliwości staraliśmy się pomóc, bo to i tak opłacalne. W Meklemburgii nie mamy odpowiedniej liczby lekarzy, w Szczecinie możemy ich znaleźć – mówił.
Czy niemieccy płatnicy zainteresowani są tym, by ich pacjenci leczyli się w Polsce. –Nie zawsze i każdy. Ale już w tej chwili widzimy potrzebę, by w Polsce leczyła się licząca kilkadziesiąt tysięcy osób grupa Polaków w pracujących we wschodnich landach Niemiec – mówił Marek Rydzewski, przedstawiciel niemieckiego płatnika AOK północno-wschodni. Jako jeden z powodów wymienił najbardziej prozaiczny: pacjenci ci często mają językowy kłopot z dogadaniem się z niemieckim lekarzem.
Niemiecki płatnik zgodnie z dyrektywą nie zamierza ani zachęcać pacjentów, ani zniechęcać do wizyt lekarskich po polskiej stronie. Ale czy i kiedy pacjentów tych zobaczymy w polskich przychodniach? Zależy od tempa działania i przygotowań ministerstwa zdrowia oraz NFZ. Na razie jest ono katastrofalnie wolne. –Ale z czasem będziemy musieli dokończyć te przygotowania, czy tego ministerstwo wraz z funduszem chcą, czy nie. Dyrektywa i tak prędzej czy później przyniesie nam swój dobry efekt. Szkoda tylko, że nie od razu, że w związku z tym tracimy czas i pieniądze – konkludował Jarosław J. Fedorowski.
W tym roku to nie niemieccy pacjenci przyjadą do polskich szpitali, a odwrotnie, polscy do niemieckich. Powód? Kompletne nieprzygotowanie polskiej strony do obsługi niemieckich chętnych – to wnioski z konferencji „Dyrektywa transgraniczna – czy jesteśmy gotowi”, która zakończyła się w Poznaniu.
Dyrektywa obowiązuje od 25 października 2013 roku. Na poznańskiej konferencji spotkali się przedstawicie niemieckich urzędów, płatników i szpitali – z polskimi przedstawicielami szpitali. Tylko szpitali: polskie ministerstwo i NFZ w ostatniej chwili odwołało udział swoich przedstawicieli w wydarzeniu.
Powód? Można się domyślać, że obawa przed krytyką, która mogłaby ich spotkać za opieszałość we wprowadzaniu dyrektywy tran granicznej. Ta opieszałość kosztować nas będzie miliony euro.
NFZ obawia się odpływu polskich pacjentów do RFN. Ale to tylko jedna strona medalu. –Bo przecież tak naprawdę ta dyrektywa to dla nas wielka szansa na przyciągnięcie pacjentów zza granicy, co przyniesie ogromne zyski, znacznie przewyższające ewentualne straty NFZ – mówi Jarosław J. Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali.
Wszystko wskazuje na to, że NFZ „wykracze” swoją czarną wizję dyrektywy. Pacjenci odpłyną. – Szczególnie pod koniec tego roku, gdy zaczną się kończyć kontrakty polskich szpitali. Wtedy niemiecka pomoc będzie z punktu widzenia polskich pacjentów bardzo pożądana – mówi Mieczysław Pasowicz, prezydent Polskiego Stowarzyszenia Dyrektorów Szpitali.
Czy napływ pacjentów z Niemiec zrekompensuje nam poniesione straty? Nie, bo choć niemieccy pacjenci byliby zainteresowani leczeniem w Polsce strona polska na czas nie przygotowała aktów prawnych i zaplecza informatycznego pozwalających na wprowadzenie dyrektywy w życie.
Duża część konferencji poświęcona była niemieckim przygotowaniom do dyrektywy. –Nie jesteśmy w pełni przygotowani, nie mamy na przykład do końca dopiętej strony internetowej dla polskich pacjentów – mówił Marc Schreiner z Niemieckiej Federacji Szpitali.
Wygląda jednak na to, że jego słowa były czystą kurtuazją wobec strony polskiej. Być może Niemcy nie dopięli wszystkiego na ostatni guzik, ale są na tej drodze tak zaawansowani, że postęp jakiego dokonali w porównaniu z naszym brakiem postępu – może jedynie zawstydzać stronę polską. Oni już są gotowi i wykazują znacznie większe zainteresowanie współpracą niż strona polska.
– Udało na się wespół z Polakami z terenów transgranicznych stworzyć ramy prawne dla działań wspólnych zespołów ratunkowych – mówiła Galina Manthei z niemieckiego, federalnego ministerstwa zdrowia. –Wiemy jakie to trudne i spodziewamy, że podobnie długa i trudna droga czeka nas we wspólnym docieraniu się w ramach dyrektywy – komentowała, dodając, że kierunek jasny, współpraca będzie się zacieśniać, choć potrzeba na to lat.
– Uważnie śledziliśmy postępy we współpracy transgranicznej niemieckich i europejskich regionów – mówiła Irene Glinos. Wskazywała na kłopoty, na które natrafiała ta współpraca. –Nie zawsze i nie wszędzie się udawała. Staraliśmy się to przeanalizować i pierwszą naszą konkluzją jest takie ustawianie tej współpracy, by zyski przynosiła obu stronom naraz. Inaczej układ ma mniejsze szanse na wdrożenie – dodawała.
O projekcie współpracy transgranicznej „Telemedizin Pomerania” mówił Rico Grossjohann z Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dzięki projektowi w ramach telemedycyny pacjenci z Meklemburgii współdiagnozowani są przez Pomorski Uniwersytet Medyczny. –Zdaliśmy sobie sprawę, ze strona polska ma większe problemy finansowe, w miarę możliwości staraliśmy się pomóc, bo to i tak opłacalne. W Meklemburgii nie mamy odpowiedniej liczby lekarzy, w Szczecinie możemy ich znaleźć – mówił.
Czy niemieccy płatnicy zainteresowani są tym, by ich pacjenci leczyli się w Polsce. –Nie zawsze i każdy. Ale już w tej chwili widzimy potrzebę, by w Polsce leczyła się licząca kilkadziesiąt tysięcy osób grupa Polaków w pracujących we wschodnich landach Niemiec – mówił Marek Rydzewski, przedstawiciel niemieckiego płatnika AOK północno-wschodni. Jako jeden z powodów wymienił najbardziej prozaiczny: pacjenci ci często mają językowy kłopot z dogadaniem się z niemieckim lekarzem.
Niemiecki płatnik zgodnie z dyrektywą nie zamierza ani zachęcać pacjentów, ani zniechęcać do wizyt lekarskich po polskiej stronie. Ale czy i kiedy pacjentów tych zobaczymy w polskich przychodniach? Zależy od tempa działania i przygotowań ministerstwa zdrowia oraz NFZ. Na razie jest ono katastrofalnie wolne. –Ale z czasem będziemy musieli dokończyć te przygotowania, czy tego ministerstwo wraz z funduszem chcą, czy nie. Dyrektywa i tak prędzej czy później przyniesie nam swój dobry efekt. Szkoda tylko, że nie od razu, że w związku z tym tracimy czas i pieniądze – konkludował Jarosław J. Fedorowski.